Wróćmy raz jeszcze do Leonarda da Vinci. Nasz aparat – wszystko jedno czy to tani „box”, czy Praktica – to przecież tylko Leo-nardowska camera obscura. (Często mówi się nawet zamiast „aparat” – „kamera”). Camera obscura znaczy po prostu „ciemny pokój”. Jeśli ktoś ma rolety zaciemniające, może w ciągu minuty zamienić swój pokój w camerę obscurę. Jeśli wybierzemy do tego słoneczne popołudnie, a za oknem będziemy mieli krajobraz z drzewem, to po zapuszczeniu rolety i zrobieniu w niej dziurki promienie wpadające przez dziurkę dotrą do przeciwległej ściany i wyrysują na niej… odwrócone do góry nogami, wierne odbicie krajobrazu z drzewem. Rysunek zamieszczony na początku rozdziału jest nieco teoretyczny, gdyż niewielki otworek przepuści zbyt mało promieni, by dać na odległej ścianie obraz jasny i wyraźny, dlatego lepiej obejrzeć go na białej kartce papieru, którą możemy dowolnie zbliżyć. Nie próbujmy natomiast powiększać otworka. Dlaczego? Popatrzmy jeszcze raz na ów rysunek, a zrozumiemy w lot dwie rzeczy: 1) dlaczego obraz odwrócony jest do góry nogami; 2) dlaczego nie można dowolnie powiększyć otworka. Otóż: każdy widzialny przedmiot wysyła promienie, jak Słońce. Słońce, rzecz jasna, wysyła promienie własne, krajobraz z drzewem zaś – odbite. Nic to jednak nie zmienia w istocie rzeczy. To, że widzimy drzewo w krajobrazie, oznacza, że drzewo wysyła ku nam pewną ilość promieni. Przedmioty ciemne wysyłają ich mniej, jasne – więcej; przedmioty w cieniu mniej, silnie oświetlone – więcej. Nie trzeba dodawać, że promienie takie rozchodzą się po liniach prostych, jak uderzona kula bilardowa. Wyobraźmy sobie, że jedną kulą bilardową jest promień wysyłany przez wierzchołek drzewa, drugą zaś promień wysyłany przez podstawę. Promień wierzchołka pobiegnie prościutko w otworek, równie proś-ciutko dalej i osiądzie wreszcie na jakiejś tarasującej mu drogę ścianie. Podobnie promień podstawy. Zrozumiałe teraz, czemu wierzchołek wypadnie u dołu, a podstawa u góry. Wyjaśniliśmy pierwsze „dlaczego”. Drugie „dlaczego” będzie jeszcze ważniejsze. Gdybyśmy powiększyli otworek, powiedzmy, dwukrotnie, to zamiast wejścia o szerokości kuli bilardowej, utworzyłoby się wejście o szerokości 2 kul. Wówczas kula bilardowa (czyli nasz promień) nie musiałaby koniecznie odbyć tej samej, jedynej możliwej drogi, aby wpaść do środka. Mogłaby np. trzymać się lewej krawędzi otworka i dostać się do camery, a mogłaby trzymać się i prawej krawędzi, odbyć drogę trochę inną i także dostać się do środka. Oczywiście upadłyby one obie na zagradzającą ściankę nie w tym samym punkcie, tylko w dwóch różnych. Mielibyśmy np. nie jeden określony ostry wierzchołek drzewa, ale co najmniej dwa nieostre i rozmazane. Okazuje się, że otworek może być tylko ide-alnie małym punkcikiem, w którym wszystkie promienie wpadające do środka muszą się skrzyżować. Jeśliby zaś wpadające do środka promienie nie miały takiego jedynego, koniecznego dla wszystkich punktu, to do środka oczywiście wpadną, nie wyryso-wując jednak nigdzie żadnego obrazu. Tak np. będzie, gdy podniesiemy roletę.